Wiele
lat temu, gdy studiowaliśmy fizykę na Uniwersytetach
Jagiellońskim i Warszawskim, żyliśmy w radosnym przekonaniu,
że nasze uczelnie należą do najlepszych w Europie, a polska
nauka reprezentuje światowy poziom. Po ponad 25 latach
akademickich doświadczeń okazuje się, że były to poglądy
naiwne.
Nasze
uniwersytety są dobre w Polsce, ale do rangi światowej brakuje
im wiele. Osiągnięcia fizyki i matematyki, choć niezłe w
porównaniu z dokonaniami niektórych dziedzin nauki w naszym
kraju, nie pozwalają zaliczyć Polski do czołówki światowej lub
choćby europejskiej.
Żeby nie być posądzonym o
stronniczość - a dane, które zamierzamy przywołać, o
antypolskość - ocenę taką opieramy na rankingu uczelni
wyższych sporządzonym w 2003 r. na uniwersytecie w Szanghaju
(dane znajdują się na stronie www.ed.sju.edu.cn/rank).
Oceniając każdą z ważniejszych uczelni na świecie, chińscy
uczeni brali pod uwagę:
1. Liczbę laureatów Nagrody
Nobla z fizyki, chemii, medycyny i ekonomii (www.nobel.se),
uzależniając jej znaczenie od daty otrzymania (100 proc. za
nagrody przyznane w obecnym stuleciu, 90 proc. - w latach 90.,
80 proc. - w latach 80., aż do 10 proc. za laureatów z lat
1911-20).
2. Liczbę naukowców na liście najbardziej
cytowanych w latach 1981-99, sporządzonej przez amerykański
Institute for Scientific Information niezależnie dla każdej z
21 dziedzin nauki (www.isihighlycited.com).
3. Liczbę
artykułów opublikowanych w prestiżowych czasopismach “Nature”
i “Science” w latach 2000-02
(www.isiknowledge.com).
4. Liczbę
artykułów opublikowanych w czasopismach tzw. listy
filadelfijskiej i odnotowanych w Science Citation Index
(www.isi.com).
5. Współczynnik względny, określający
stosunek średniej liczby punktów otrzymanych w kategoriach 1-4
do liczby pracowników naukowych zatrudnionych na
uniwersytecie.
Uniwersytet o najwyższym wskaźniku w
danej kategorii otrzymał 100 punktów, inne - proporcjonalnie
mniej. Końcowa ocena danej uczelni równa jest średniej
punktacji z wszystkich kategorii. Taki sposób przygotowania
rankingu jest z konieczności dość arbitralny. Sama koncepcja
uszeregowania naukowców, wydziałów czy uczelni na wzór list
rankingowych graczy w golfa czy klubów piłkarskich budzi
sprzeciw i jest krytykowana. Nie ulega też wątpliwości, że -
jak każda próba liniowego uporządkowania wielowymiarowych
organizmów społecznych czy gospodarczych - także ranking
sporządzony przez chińskich naukowców oddaje jedynie część
prawdy o uczelniach. Metodyka rankingu dyskryminuje szkoły z
przewagą wydziałów humanistycznych, uczelnie artystyczne i
muzyczne. Z drugiej strony dość obiektywnie odzwierciedla
szereg ważnych aspektów pracy naukowej. Choćby z tego względu
warto przyjrzeć się jego wynikom.
Daleko za
MalezjąJak łatwo zgadnąć, czołówkę rankingu
otwierają znane uniwersytety amerykańskie. Najlepsze uczelnie
znajdują się w krajach, gdzie pieniądze na badania naukowe
wydaje się efektywnie, a wpływ państwa na organizację nauki
nie jest dominujący. W pierwszej setce najlepszych szkół
wyższych w Europie znalazły się 23 uniwersytety z Wielkiej
Brytanii, 20 z Niemiec, po dziewięć z Francji i Holandii, po
osiem z Włoch i Szwecji, sześć ze Szwajcarii, cztery z Belgii,
trzy z Danii, po dwa z Austrii, Hiszpanii i Finlandii oraz po
jednym z Norwegii, Rosji i Węgier. Niestety w tej grupie nie
zmieścił się żaden uniwersytet z Polski.
Biorąc pod uwagę
liczbę polskich laureatów Nagrody Nobla (wynoszącą zero w
czterech klasyfikowanych dziedzinach nauki), nie jest to
niespodzianka. Także pod względem liczby naukowców najbardziej
cytowanych w swojej dziedzinie Polskę z wynikiem dwa (Ryszard
Gryglewski, Collegium Medicum UJ, Grzegorz Grynkiewicz,
Instytut Farmacji, Warszawa) dystansuje np. Szwecja (43),
Belgia (21), Dania (23), a także Rosja (5) i Węgry (4). Wśród
231 najczęściej cytowanych fizyków świata oraz 247 matematyków
nie ma żadnego pracującego na stałe w Polsce, co pozwala
ocenić, jak daleko nam do czołówki w tych
dziedzinach.
W pierwszej pięćsetce uniwersytetów na
świecie sklasyfikowano trzy polskie: Warszawski na pozycji
301-350, Jagielloński na miejscu 401-450 i Wrocławski na
miejscu 451-500. Te pozycje dobrze odzwierciedlają stan
polskiej nauki, choć nie odpowiadają ani naszym tradycjom, ani
aspiracjom (podobną tezę postawiliśmy rok temu w miesięczniku
“Znak”, nr 8/03).
Skoro mamy diagnozę, warto zastanowić
się nad możliwą terapią. Najbardziej chwytliwe i popularne w
Polsce hasło to oczywiście: “Przeznaczyć więcej pieniędzy na
badania naukowe”. Nietrudno je uzasadnić: wydatki na naukę
stanowią w Polsce jedynie 0,329 proc. PKB, a postulowano
obniżenie i tego do 0,3 proc., podczas gdy np. w krajach
skandynawskich, a ostatnio też w Malezji, wskaźnik taki
przekracza 3 proc. Byłoby jednak naiwnością sądzić, że samo
zwiększenie nakładów na naukę zaradzi wszystkim problemom. Na
dodatek w niewielkim stopniu zależy ono od środowiska
akademickiego. Są jednak zmiany w organizacji nauki, które
środowisko może i powinno przeprowadzić
samo.
Przede wszystkim -
konkurencyjnośćTransformacja
społeczno-ustrojowa rozpoczęta na początku lat 90. gruntownie
zmieniła polski przemysł, handel czy usługi, tymczasem
organizacja nauki pozostała reliktem PRL-u. Problemy nauki
przypominają te, z którymi borykają się służba zdrowia,
oświata czy policja. Niestety, nie odbiegają też od obecnych w
tych środowiskach patologii. Poza przypadkami korupcji,
oszustw i defraudacji nęka naukę jeszcze fala plagiatów i
oszustw naukowych, proceder sprzedawania dyplomów
magisterskich i prac doktorskich. Osoby winne takich
przestępstw należy osądzać z całą surowością prawa, a poza
tym, jeśli udowodniono im plagiat czy handel dyplomami,
pozbawiać prawa do wykonywania zawodu nauczyciela
akademickiego.
Upadek etosu naukowca jest symptomem
choroby toczącej środowisko, ale jego pokonanie jest ważne dla
całego społeczeństwa. Wystarczy bowiem pobieżna refleksja nad
osiągnięciami współczesnej cywilizacji i elementarna wiedza
ekonomiczna, aby przekonać się, że nauka może być motorem
rozwoju gospodarczego, zapewniającego Polsce długotrwały
dobrobyt oraz właściwe jej aspiracjom miejsce wśród
rozwiniętych społeczeństw świata. Na inne rozwiązania mamy za
małe zasoby naturalne, a do tego niezbyt atrakcyjny
klimat.
Dlatego też wydatki państwa na naukę należy
postrzegać jako inwestycję o potencjalnie wysokiej stopie
zwrotu, a sposób rozdzielania tych środków dostosować do
kryteriów obowiązujących na rynkach finansowych. System ten
musi oferować równe szanse, powinien też być jasny, otwarty i
konkurencyjny. Nie można zapominać, że polskie uniwersytety od
momentu wstąpienia Polski do UE, czy tego chcą, czy nie,
zaczęły konkurować o studentów i pracowników naukowych z
pozostałymi krajami Unii. Nie jest to konkurencja tak
oczywista i natychmiastowa jak na rynku rolnym czy
samochodowym, ale jej długofalowe skutki będą dla Polski
równie, a może nawet bardziej istotne.
Uczelnia
jako przedsiębiorstwoW odróżnieniu od
ubezwłasnowolnienia z lat realnego socjalizmu, uczelnie czy
instytuty z prawno-ekonomicznego punktu widzenia stały się
przedsiębiorstwami, które zaciągają zobowiązania finansowe,
mogą zbankrutować lub przeciwnie, rozwijać się. W dużej mierze
ich los będzie zależał od jakości kadry zarządzającej. Właśnie
dlatego w USA i Europie Zachodniej na kierowniczych
stanowiskach w uniwersytetach i instytutach naukowych
zatrudnia się menedżerów doświadczonych w kierowaniu dużymi
organizacjami i zespołami ludzkimi.
Trudno liczyć na
szybkie zwiększenie nakładów na badania, więc chyba łatwiej
zaoszczędzić pieniądze lepiej gospodarując tym, co się
otrzymało. Wprowadzony w latach 90. system grantów
przyznawanych badaczom przez Ministerstwo Nauki i
Informatyzacji (dawniej Komitet Badań Naukowych) na realizację
konkretnych zamierzeń badawczych, ocenianych przez ludzi
nauki, to niewątpliwie sukces środowiska naukowego. Szkoda, że
efektywność wykorzystania przyznawanych środków sukcesem już
nie jest. Najłatwiej będzie można to poprawić przez
umiędzynarodowienie systemu przyznawania grantów, a więc
wyznaczanie także zagranicznych recenzentów wniosków o
finansowanie badań. Przyznawanie i rozliczanie grantów należy
poddać większej kontroli społecznej tworząc system, dzięki
któremu sprawozdania merytoryczne zrealizowanych projektów
wraz z listą przygotowanych publikacji, rozliczeniem
finansowym projektu badawczego oraz uzyskaną oceną będą
dostępne w internecie.
Przyznawanie grantów badawczych
musi opierać się na zasadzie konkurencyjności składanych
wniosków, zmniejszając tym samym sumę pieniędzy podatnika
przeznaczanych na badania z pominięciem procedury konkursowej.
Ze środków publicznych nie należy finansować np. tak zwanych
badań stosowanych o wątpliwym znaczeniu naukowym i jeszcze
bardziej wątpliwej społecznej czy ekonomicznej przydatności.
Do przypadków oczywistego wyrzucania w błoto publicznych
pieniędzy można zaliczyć wydatki na pseudo-badania
przedstawiane jako obronne, teleinformatyczne lub dotyczące
procesów technologicznych w konkretnych zakładach
przemysłowych. Jeśli są przydatne, powinny być finansowane
przez przemysł. Ten jednak, przynajmniej w Polsce, w
niewielkim stopniu jest obciążony takimi wydatkami. Wynika to
zarówno z zacofania tej gałęzi gospodarki, jak zniechęcających
przepisów podatkowych. Nie bez winy jest też środowisko
naukowe. Z jednej strony większość naukowców nie potrafi
przekonywać potencjalnych inwestorów do swoich wizji
badawczych, z drugiej środowiska uniwersyteckie dość
pogardliwie traktują badania stosowane, wykonywane na zlecenie
firm zainteresowanych ich wynikami.
Kluczowym problemem
organizacji nauki w Polsce jest jednak polityka kadrowa, czyli
konieczność odmłodzenia szeregów naukowców i otwarcia rynku
pracy dla najlepszych kandydatów z
zagranicy.
Czekając na polskiego
NoblaW różnych kategoriach omawianego
rankingu przodują kraje anglosaskie, w których profesorowie
nie mają obowiązku habilitacji. Jednakże wymuszona w tych
krajach mobilność ludzi nauki sprawia, że przed uzyskaniem
stanowiska profesora dorobek kandydata jest obiektywnie
oceniany przez niezależne gremia różnych instytucji. W Polsce,
z powodów ekonomicznych utrwalonych 50-letnią tradycją,
kariera naukowca często przebiega w jednej uczelni czy
instytucie naukowym, gdzie oceniają go jedynie koledzy z
pracy. Zniesieniu obowiązku habilitowania się przed objęciem
stanowiska profesora trudno odmówić racji, ale w takich
warunkach byłoby to przedwczesne.
Habilitacja powinna
być jednak uzyskiwana poza miejscem stałego zatrudnienia. Aby
zwiększyć mobilność kadry, można ograniczyć możliwości awansu
pionowego na rodzimej uczelni i utworzyć fundusz dla
wspierania młodych profesorów obejmujących katedry przez
przejście do innej uczelni.
Wszystkie stanowiska naukowe
związane ze stałym etatem należy obsadzać na drodze otwartych
konkursów, do których mogą przystępować także uczeni z
zagranicy. Komisje konkursowe winny składać się m.in. z osób
spoza zainteresowanego wydziału lub instytutu, w tym z
cudzoziemców. Konkursy na stanowiska profesora czy adiunkta
już teraz są wymagane przez ustawę o szkolnictwie wyższym, de
facto jednak organizuje się fikcyjne konkursy pod konkretnego
kandydata, na które zazwyczaj wpływa tylko jedno
podanie.
Na uczelniach państwowych trzeba stopniowo
wprowadzać etatyzację, na nowo tworząc wydziały i katedry,
czyli długofalowo określić liczbę etatów profesorskich oraz
przysługujących ich katedrom zasobów ludzkich i materialnych.
Profesorowie powinni być zatrudniani na etatach w formie
kontraktów z indywidualnie negocjowanym wynagrodzeniem,
warunkami pracy, ubezpieczeń społecznych i zdrowotnych. Nie ma
bowiem żadnych powodów, aby np. ewentualnego laureata (czy
laureatkę) Nagrody Nobla, jeśli Pan Bóg kiedyś takiego nam
ześle, zatrudniać na takich samych warunkach, co jego mniej
przez talent, pracę i los utytułowanych kolegów. To nie
przypadek, że problemu wieloetatowości nie ma w krajach, gdzie
naukowiec pracuje na jednym etacie, ale jego wynagrodzenie
zależy od osiągnięć.
Przedstawione propozycje nie są
kosztowne. Podniosłyby poziom polskiej nauki dzięki
zwiększeniu jawności i konkurencyjności. Można doprecyzować
ich szczegóły techniczne, ale realizację rozpocząć od zaraz
bez względu na to, czy suma pieniędzy przeznaczanych w Polsce
na badania naukowe zostanie zwiększona. Trudno oczekiwać
natychmiastowych skutków takiej reformy, jednak w ciągu 5-7
lat przyniesie ona rezultaty korzystne tak dla polskiej nauki,
jak ludzi ją współtworzących.
Dr ALEKSANDER WITTLIN
(ur. 1950) jest fizykiem, pracuje w Instytucie Fizyki PAN i
Instytucie Matematycznym PAN. Prof. KAROL
ŻYCZKOWSKI (ur. 1960) jest fizykiem, pracuje w Instytucie
Fizyki UJ i Centrum Fizyki Teoretycznej PAN.